niedziela, 29 stycznia 2012

Góry po robocie

Jest taka impreza (i proszę nie rozumieć tego tendencyjnie - nie chodzi o balety w nocnym klubie)... A więc jest taka impreza, poniekąd cykliczna, która kusiła mnie już od dawna (mniej więcej od trzech lat) i jakoś zawsze pojawiały się przeszkody, które uniemożliwiały mi wzięcie w niej udziału. Ostatnio jednak zawzięłam się mocno i postanowiłam, że nic mnie nie powstrzyma.

No i faktycznie nie powstrzymało... Ani chlapa w Krakowie (tak, tak - tak właśnie było; od ponad dwóch tygodni bowiem zabieram się za tę fotorelację, w między czasie pogoda nieco się zmieniła), ani deszcz u podnóża góry, ani 70 cm śniegu na szczycie (choć 70 cm to prawie połowa mojego wzrostu!)

Tym oto sposobem udało mi się po raz pierwszy w życiu wziąć udział w "Górach po robocie". Impreza (wg informacji podanej przez organizatorów) składa się z czterech podstawowych faz: podjęcie decyzji, wyjazd, góry po robocie (część właściwa) oraz (uwaga, uwaga) - robota po górach. Ostatni etap jest podobno najtrudniejszy;) Nie wiem, nie próbowałam.

Zostałam w górach trochę dłużej niż reszta towarzystwa, aby w spokoju nacieszyć się pięknymi zimowymi widokami. W związku z takim rozwojem spraw mój czwarty etap, zamiast "roboty po górach", stanowiła podróż busikiem z Zawoi do Krakowa. Przyznaję otwarcie, i dla mnie czwarty etap okazał się najtrudniejszy do przetrwania, a kto zna tę trasę nie będzie się zbyt długo zastanawiał nad przyczynami...

Wracając jeszcze do istoty "Gór po robocie"... Założenia są proste: wyjazd w środę po południu (tym razem ustalony na 17), zbiórka - tym razem o 19 w Skawicy, nocny spacer do schroniska - tym razem na Hali Krupowej, integracja towarzyska, zarwana noc, wczesna pobudka i poranny powrót do Krakowa, prosto do pracy. Dwa ostatnie elementy mnie ominęły, dzięki czemu udało mi się pooglądać góry w dziennym świetle. Plon zdjęciowy okazał się niezwykle obfity. Poniżej zamieszczam jego godną reprezentację :)





































sobota, 28 stycznia 2012

Syndrom rozproszenia odpowiedzialności

Akt pierwszy (i ostatni)
Scena pierwsza (i ostatnia)

Sobota przed południem, sklep mięsny.

Mężczyzna (wiek +/- 30, średniego wzrostu, brunet)
Zbiera z lady i chowa do torby kilka drobnych pakunków, po czym odwraca się i wychodzi.

Drzwi 
Zamykają się za mężczyzną z cichym stuknięciem.

Ekspedientka 
Woła, głosem donośnym i wyrazistym:
- Zapomniał pan karczku!

Drzwi 
Zamknięte.

Mężczyzna 
Za drzwiami, nie słyszy.

Kolejka w sklepie (pięć osób w różnym wieku, płci obojga)
Nic

Ja
Kieruję się do drzwi i otwieram je.

Powietrze (mroźne, w temperaturze ok. -10`C)
Mocnym strumieniem wpada do wnętrza sklepu.

Ja 

Na ile to możliwe - głośno.
- Proszę pana...!

W zasięgu wzroku trzech mężczyzn w sile wieku, w tym reagujących - zero.

Ja
Nieustępliwie. Z moją pamięcią do twarzy nie potrafię oczywiście powiedzieć, który z nich niespełna pięć sekund wcześniej opuścił sklep.
- Proszę pana! Zapomniał pan zakupów!

Mężczyzna 
Odwracając się energicznie, niemal podskokiem.
 - ... zakupów! (Wykrzykuje; z entuzjazmem)
Wraca do sklepu, pakuje do torby pozostawione zawiniątko, wychodzi.


Ja 
Poniekąd do siebie, poniekąd do stojącej za mną w kolejce Kobiety; umiarkowanym głosem:
- Można zapomnieć głowy... Ale karku...?

Kobieta
Parskając śmiechem.
- Haha!
---------
Cięcie

Koniec



No dobrze... Było śmiesznie? Mam nadzieję, bowiem tak być miało w zamierzeniu.

A teraz, jak już przeszła Wam pierwsza wesołość, zastanówcie się uważnie, dlaczego ten post ma taki, a nie inny tytuł...

Dobrego week&u!

niedziela, 8 stycznia 2012

Zdjęć około świątecznych ciąg dalszy

Na Podkarpaciu podobno spadł dziś śnieg. Na południu Małopolski też - śnieg.
W Krakowie za to, co niezbyt zaskakujące, jest szaro, buro i ponuro, wskaźnik nasłonecznienia standardowo ujemny, no i oczywiście nieodzowny wawelski smog:/
Wracam zatem pamięcią (i zdjęciami) do świąt. Poprzednio było "po lodzie", a dziś będzie... nie, nie - nie "po wodzie", tylko właśnie po śniegu :)