poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Zimowy gorczański spacer

Dziś (jest sobota, kiedy zaczynam do Was pisać, trudno wszakże przewidzieć kiedy skończę ;) odbyła się trzecia z serii wypraw w ramach minimum turystycznego. Mnie, jak widać, na niej nie było ;> Siedzę w domu i kuruję zatoki (już trzeci raz w tym sezonie), łagodnie pogodzona z losem i cierpliwie czekająca na lepsze czasy.

Takie siedzenie w domu ma jednak pewne + + (plusy - przyp. aut.) - z braku ciekawszych zajęć człowiek bierze się do pisania zaległości ;) Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, przedmiotem dzisiejszej prezentacji będzie lutowa wycieczka w Gorce...

Ech, dziś (sobota - przyp. aut.) też były Gorce... Ale ja wcale się nad tym zanadto nie zastanawiam, ani wcale za bardzo nie żałuję...! Zwłaszcza, że dziś (niedziela - przyp. aut.) otrzymałam raport z wyjazdu, z którego jasno wynika, że większość krokusów siedzi jeszcze pod śniegiem.

No dobrze, ale wróćmy do meritum, czyli do lutowej wycieczki w Gorce, a konkretniej - do zimowego gorczańskiego spaceru (nazywajmy rzeczy po imieniu ;) z Koninek do Rabki przez Stare Wierchy i Maciejową. Dość regularnie zdarza mi się odwiedzać Gorce, mimo wszystko nadal pozostało tam wiele miejsc, do których nie udało mi się jeszcze dotrzeć. Koninki były dotąd jednym z nich.

Koninki to urokliwa miejscowość, położona na końcu... no dobra, nie świata ;) Na końcu drogi zaledwie, ale to wystarczy, żeby stworzyć odpowiedni klimat. Byłoby cicho i spokojnie gdyby nie jeden drobny szczegół; w sezonie zimowym w Koninkach występuje miejscowy wysyp narciarzy zjazdowych.

Jest gęsto i gwarno, wobec czego szybko decydujemy się na opuszczenie rejonu dolnej stacji kolejki - na dodatek kolejką właśnie ;) Żeby nie było, ostrzegałam! Dziś będzie opowieść o spacerze, a nie o jakimś ekstremalnym wędrowaniu przez zaspy.

Okoliczności sprawiają, że aparat udaje mi się wyciągnąć z plecaka dopiero na górze. Próbuję nadrobić zaległości i sfotografować moją szybko oddalającą się ekipę. Nie bardzo podoba mi się ten kadr...


... zanim jednak zdążę "przeorientować sprzęt", moje towarzyszki (w liczbie ośmiu; notujemy ostatnio wzrost popytu na week&owe wyjazdy) już znikają z pola widzenia.


Decyduję się zatem jedynie na szybki ogląd okolicy...


... poświęcam krótką chwilę na pewien urokliwy detal...


... i pędzę... za ni-mi... ale... i... tak... będą mu-sia-ły... na mnie... za-cze-kać... - pierwszy, z pewnością jednak nie ostatni raz podczas naszej wędrówki (taki już los moich towarzyszy ;)

W okolicy tego dnia jest zdecydowanie więcej narciarzy niż turystów pieszych...


... choć i ci drudzy pozostawiają ślady swojej bytności ;)


Dokoła moooooorze śniegu...


 ... góóóóóóóóóry śniegu - jest cudnie!


W końcu nadchodzi czas, kiedy wchodzimy w las ;)

Śnieg w zacienionych miejscach ulega lekkiemu przekolorowaniu (wszelkie nauki teoretyczne o ustawianiu balansu bieli chętnie puszczę mimo uszu, a udzielającego ich poproszę o zastosowanie swej mądrości w praktyce, na moim aparacie ;)


Tu i ówdzie, pomiędzy ośnieżonymi drzewami, przebija się zimowe słońce.



Infrastruktura drogowa na szlaku dźwiga brzemię zimowej scenerii ;)


Naruszam tę konstrukcję, czyniąc w niej kijkiem mały lufcik - i niech mi ktoś powie, że kijki w górach to zbędny dodatek ;>


Całkiem fajnie widać przez ten lufcik ;)


 Dokoła nie brakuje zresztą interesujących obiektów do sfotografowania.


Słowo daję, oczy tego stwora nie są dziełem mojego kijka ;)
No bo przecież widzicie tego stwora, prawda? Powiedzcie, że widzicie...

***
W taki oto, sympatyczny sposób, omijając Obidowiec ścieżką przyrodniczą (przypominam w tym miejscu po raz kolejny o spacerowym charakterze wycieczki), docieramy na grań, skąd rozciąga się widok na Tatry w pełnej, zimowej krasie...


... warto także poświęcić chwilę uwagi podłożu ;)


Później zostaje już tylko krótki kawałek trasy...


... i dochodzimy do schroniska na Starych Wierchach.

Babia Góra w tle prezentuje się nader atrakcyjnie - w naszym zacnym gronie powinnyśmy kiedyś zorganizować ekspedycję pt. "Baby na Babią" ;)


Wokół schroniska imponujące zaspy - kto zapoznał się z tym płotkiem poza sezonem zimowym wie, o czym mówię ;)


Prawie jak Manhattan ;)


A śnieg tak puszysty, że aż się chce w niego zanurzyć ;)


Dalsza droga w kierunku Maciejowej wygląda niemalże jak autostrada; ma chyba wysoki priorytet odśnieżania ;)


W dole widać pobielone śniegiem pola i łąki...


... za to na górze ilość śniegu jest przygniatająca...



... wręcz powalająca.


Zdarzają się oczywiście wyjątki, którym wszystko zwisa ;)


Maszerujemy dalej przetartym traktem - ośmielę się zauważyć, że szlak ze Starych Wierchów na Maciejową był odśnieżony lepiej niż niejeden krakowski chodnik w szczycie sezonu ;)


Po około godzinnym marszu wychodzimy z lasu (ponownie następuje zmiana kolorystyki)...


... i docieramy do Bacówki na Maciejowej...


... gdzie czeka już na nas nakryty stół ;)


... z cudnym widokiem na góry...


... oraz niezwykle sympatyczny, szeroko uśmiechnięty i wyjątkowo przychylny (przechylny?) gospodarz.


Widoczność jest więcej niż zadowalająca...


... a okolica zachwyca swoją różnorodnością.


W schronisku poświęcamy rozsądną ilość czasu na spożycie... Przy okazji okazuje się (!), że część z nas ma bardzo ściśle określone preferencje jeśli chodzi o ulubione pozycje z bacówkowego menu (jeżeli chcecie poznać moje zdanie, zdecydowanie rekomenduję pierogi ruskie). Nie spieszymy się zanadto, czekamy bowiem na zachód słońca, a ten powoli zaczyna się zbliżać... 


Krajobraz wokół zmienia barwy. Tatry na różowo - czemu nie? ;)



W bliższej perspektywie pojawia się zdecydowanie więcej złota i pomarańczu. 



 I jeszcze dalszą perspektywę trochę sobie "przysuwam"; na horyzoncie widać Wielki Chocz.


- Chocz do mnie, chocz - mówi Wielki Chocz za każdym razem, kiedy wizytuję Maciejową przy dobrej widoczności.

Nie ma siły, w końcu kiedyś trzeba się będzie tam wybrać ;)

Tymczasem słońce schodzi już coraz niżej nad linię horyzontu. Poświęcam temu procesowi dłuższą chwilę... i kilka(dziesiąt) kadrów ;)







 Bacówka na Maciejowej także pięknie się prezentuje w promieniach zachodu.


  Tymczasem słońce dotyka już linii horyzontu...





... aż wreszcie znika zupełnie za górami.

Ruszamy w kierunku Rabki. Jeszcze tylko ostatni, tęskny rzut oka w kierunku Tatr... 


... pożegnanie z bacówką...


... szczególne "dobranoc" dla Babiej Góry (w końcu było nas 9 bab ;)


... i tak oto kończy się nasz zimowy gorczański spacer :)

Podsumowując, tegoroczne zimowe wyjazdy w góry należały do typowo rekreacyjnych, zadając tym samym kłam teorii, że zimą w górach zawsze musi być ekstremalnie. Otóż, jak widać, nie musi. A na dodatek może być pięknie :)

... a tymczasem z soboty zrobił się poniedziałek ;)
Kończę więc - dobranoc! Dobrego tygodnia :)