Takie siedzenie w domu ma jednak pewne + + (plusy - przyp. aut.) - z braku ciekawszych zajęć człowiek bierze się do pisania zaległości ;) Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, przedmiotem dzisiejszej prezentacji będzie lutowa wycieczka w Gorce...
Ech, dziś (sobota - przyp. aut.) też były Gorce... Ale ja wcale się nad tym zanadto nie zastanawiam, ani wcale za bardzo nie żałuję...! Zwłaszcza, że dziś (niedziela - przyp. aut.) otrzymałam raport z wyjazdu, z którego jasno wynika, że większość krokusów siedzi jeszcze pod śniegiem.
No dobrze, ale wróćmy do meritum, czyli do lutowej wycieczki w Gorce, a konkretniej - do zimowego gorczańskiego spaceru (nazywajmy rzeczy po imieniu ;) z Koninek do Rabki przez Stare Wierchy i Maciejową. Dość regularnie zdarza mi się odwiedzać Gorce, mimo wszystko nadal pozostało tam wiele miejsc, do których nie udało mi się jeszcze dotrzeć. Koninki były dotąd jednym z nich.
Koninki to urokliwa miejscowość, położona na końcu... no dobra, nie świata ;) Na końcu drogi zaledwie, ale to wystarczy, żeby stworzyć odpowiedni klimat. Byłoby cicho i spokojnie gdyby nie jeden drobny szczegół; w sezonie zimowym w Koninkach występuje miejscowy wysyp narciarzy zjazdowych.
Jest gęsto i gwarno, wobec czego szybko decydujemy się na opuszczenie rejonu dolnej stacji kolejki - na dodatek kolejką właśnie ;) Żeby nie było, ostrzegałam! Dziś będzie opowieść o spacerze, a nie o jakimś ekstremalnym wędrowaniu przez zaspy.
Okoliczności sprawiają, że aparat udaje mi się wyciągnąć z plecaka dopiero na górze. Próbuję nadrobić zaległości i sfotografować moją szybko oddalającą się ekipę. Nie bardzo podoba mi się ten kadr...
... zanim jednak zdążę "przeorientować sprzęt", moje towarzyszki (w liczbie ośmiu; notujemy ostatnio wzrost popytu na week&owe wyjazdy) już znikają z pola widzenia.
Decyduję się zatem jedynie na szybki ogląd okolicy...
... poświęcam krótką chwilę na pewien urokliwy detal...
... i pędzę... za ni-mi... ale... i... tak... będą mu-sia-ły... na mnie... za-cze-kać... - pierwszy, z pewnością jednak nie ostatni raz podczas naszej wędrówki (taki już los moich towarzyszy ;)
W okolicy tego dnia jest zdecydowanie więcej narciarzy niż turystów pieszych...
... choć i ci drudzy pozostawiają ślady swojej bytności ;)
Dokoła moooooorze śniegu...
... góóóóóóóóóry śniegu - jest cudnie!
W końcu nadchodzi czas, kiedy wchodzimy w las ;)
Śnieg w zacienionych miejscach ulega lekkiemu przekolorowaniu (wszelkie nauki teoretyczne o ustawianiu balansu bieli chętnie puszczę mimo uszu, a udzielającego ich poproszę o zastosowanie swej mądrości w praktyce, na moim aparacie ;)
Tu i ówdzie, pomiędzy ośnieżonymi drzewami, przebija się zimowe słońce.
Infrastruktura drogowa na szlaku dźwiga brzemię zimowej scenerii ;)
Naruszam tę konstrukcję, czyniąc w niej kijkiem mały lufcik - i niech mi ktoś powie, że kijki w górach to zbędny dodatek ;>
Całkiem fajnie widać przez ten lufcik ;)
Dokoła nie brakuje zresztą interesujących obiektów do sfotografowania.
Słowo daję, oczy tego stwora nie są dziełem mojego kijka ;)
No bo przecież widzicie tego stwora, prawda? Powiedzcie, że widzicie...
***
W taki oto, sympatyczny sposób, omijając Obidowiec ścieżką przyrodniczą (przypominam w tym miejscu po raz kolejny o spacerowym charakterze wycieczki), docieramy na grań, skąd rozciąga się widok na Tatry w pełnej, zimowej krasie...
... warto także poświęcić chwilę uwagi podłożu ;)
Później zostaje już tylko krótki kawałek trasy...
... i dochodzimy do schroniska na Starych Wierchach.
Babia Góra w tle prezentuje się nader atrakcyjnie - w naszym zacnym gronie powinnyśmy kiedyś zorganizować ekspedycję pt. "Baby na Babią" ;)
Wokół schroniska imponujące zaspy - kto zapoznał się z tym płotkiem poza sezonem zimowym wie, o czym mówię ;)
Prawie jak Manhattan ;)
A śnieg tak puszysty, że aż się chce w niego zanurzyć ;)
Dalsza droga w kierunku Maciejowej wygląda niemalże jak autostrada; ma chyba wysoki priorytet odśnieżania ;)
W dole widać pobielone śniegiem pola i łąki...
... za to na górze ilość śniegu jest przygniatająca...
... wręcz powalająca.
Zdarzają się oczywiście wyjątki, którym wszystko zwisa ;)
Maszerujemy dalej przetartym traktem - ośmielę się zauważyć, że szlak ze Starych Wierchów na Maciejową był odśnieżony lepiej niż niejeden krakowski chodnik w szczycie sezonu ;)
Po około godzinnym marszu wychodzimy z lasu (ponownie następuje zmiana kolorystyki)...
... i docieramy do Bacówki na Maciejowej...
... gdzie czeka już na nas nakryty stół ;)
... z cudnym widokiem na góry...
... oraz niezwykle sympatyczny, szeroko uśmiechnięty i wyjątkowo przychylny (przechylny?) gospodarz.
Widoczność jest więcej niż zadowalająca...
... a okolica zachwyca swoją różnorodnością.
W schronisku poświęcamy rozsądną ilość czasu na spożycie... Przy okazji okazuje się (!), że część z nas ma bardzo ściśle określone preferencje jeśli chodzi o ulubione pozycje z bacówkowego menu (jeżeli chcecie poznać moje zdanie, zdecydowanie rekomenduję pierogi ruskie). Nie spieszymy się zanadto, czekamy bowiem na zachód słońca, a ten powoli zaczyna się zbliżać...
Krajobraz wokół zmienia barwy. Tatry na różowo - czemu nie? ;)
W bliższej perspektywie pojawia się zdecydowanie więcej złota i pomarańczu.
I jeszcze dalszą perspektywę trochę sobie "przysuwam"; na horyzoncie widać Wielki Chocz.
- Chocz do mnie, chocz - mówi Wielki Chocz za każdym razem, kiedy wizytuję Maciejową przy dobrej widoczności.
Nie ma siły, w końcu kiedyś trzeba się będzie tam wybrać ;)
Tymczasem słońce schodzi już coraz niżej nad linię horyzontu. Poświęcam temu procesowi dłuższą chwilę... i kilka(dziesiąt) kadrów ;)
Bacówka na Maciejowej także pięknie się prezentuje w promieniach zachodu.
Tymczasem słońce dotyka już linii horyzontu...
... aż wreszcie znika zupełnie za górami.
Ruszamy w kierunku Rabki. Jeszcze tylko ostatni, tęskny rzut oka w kierunku Tatr...
... pożegnanie z bacówką...
... szczególne "dobranoc" dla Babiej Góry (w końcu było nas 9 bab ;)
... i tak oto kończy się nasz zimowy gorczański spacer :)
Podsumowując, tegoroczne zimowe wyjazdy w góry należały do typowo rekreacyjnych, zadając tym samym kłam teorii, że zimą w górach zawsze musi być ekstremalnie. Otóż, jak widać, nie musi. A na dodatek może być pięknie :)
... a tymczasem z soboty zrobił się poniedziałek ;)
Kończę więc - dobranoc! Dobrego tygodnia :)