Wypada mi jeszcze dodać, że to było nie byle jakie wino - to było Wino Truskawkowe :)
Mądrość ludowa głosi, że nie da się pracować zbyt długo w systemie ciągłym i czasem trzeba sobie robić przerwy na odpoczynek. Żyłam więc spokojnie w przekonaniu, że moja oczekiwana i upragniona przerwa nastąpi po 9 września. Jednak, jak to zwykle bywa, rzeczywistość okazała się odmienna od przewidywań.
Stało się to pod wpływem pewnej imprezy, na której trop wpadłam dość przypadkowo. Impreza nazywała się tak:
Ponieważ niektórzy lubią słuchać muzyki podczas czytania, dorzucam Wam jeszcze...
... jako starter przed dalszym ciągiem ;)
No i teraz już na spokojnie ciąg dalszy:
Wiedza o odbywającym się w dniach 2-3 września I Jaśliskim Festiwalu Filmów Karpackich spadła na mnie niespodzianie w czwartkowe popołudnie (1 września - dodaję dla ścisłości). W związku z tym nieoczekiwanym spadkiem w czwartkowy wieczór, pod wpływem impulsu, zaczęłam się pakować. W piątek rano byłam już pewna, że zwariowałam i że nigdzie nie pojadę - przecież nie mogę sobie pozwolić na tak nierozważny krok! Natomiast w sobotę bladym świtem (czyli ok. 9 rano) stałam na Rondzie Matecznego czekając na busik, który zawiezie mnie do Krosna... Koniec końców udało się wygospodarować ok. 24 godziny na wyjazd na Podkarpacie - czyli dokładnie w sam raz na tyle, aby w Jaśliskach, w ramach wspomnianego wyżej festiwalu obejrzeć wspomniany wyżej film w oryginalnej scenerii :)
A sceneria to nie byle jaka - jaśliska, beskidzka - cudna! Ot taka:
Podobnie zresztą ma się rzecz jeśli chodzi o festiwalową publiczność. Wtajemniczeni wiedzą, że wielu statystów do filmu zwerbowano z grona lokalnej społeczności. Ech... Jak sobie przypomnę te dzieciaki siedzące przede mną na projekcji "Wina Truskawkowego" na jaśliskim rynku, przekrzykujące się co chwilę "Ty, patrz! To mój wujek!" albo "A to mój sąsiad, ten z lewej" - bezcenne :)
Zapewne zastanawiacie się, czy na koniec będą jakieś zdjęcia - otóż będą - dwa. Ponieważ do Jaślisk przyjechałam praktycznie przed samą projekcją filmu, a wyjechałam z nich tuż po jej zakończeniu, nie było zbyt wiele czasu na delektowanie się dodatkowymi atrakcjami. Udało mi się jedynie na jakieś 5 minut zajrzeć do słynnych jaśliskich piwnic, w których w czasach dawnej świetności przechowywano pokaźne zasoby węgrzyna. Dziś piwnice stanowią widok dość opłakany.
PS. Niniejszy post dedykuję mannie, która została jego wierną czytelniczką jeszcze zanim po(w)st(ał!) ;)
Miałem przerwę, a widzę, że tracę cenne informacje :D
OdpowiedzUsuńGratuluję tej ważnej odrobiny szaleństwa i całego efektu ;)
Miło się przekonać, że pomimo coraz bardziej wydłużających się okresów mojego milczenia są jeszcze tacy, którzy tu zaglądają :) Dzięki!
OdpowiedzUsuńCo do całego wypadu - to było naprawdę malutkie szaleńst(e)w(k)o;) ale takich chwil w życiu powinno być więcej :)