czwartek, 31 października 2013

Dwa ognie

Dziś znów będzie dużo zdjęć. Ośmielę się wysunąć przypuszczenie, że ostatnio zdjęcia wychodzą mi lepiej niż cokolwiek innego. Nie żebym w materii fotografii popadała w jakiś przesadny samozachwyt... Po prostu, oceniając obiektywnie, kiedy cała reszta jest pogrążona w kryzysie i dylematach, zdjęcia jednak w miarę, w miarę - wychodzą. Tak mi się przynajmniej wydaje...

Ale zanim zdjęcia, wpierw mała refleksja i sentymentalny powrót do czasów dzieciństwa - wszak początek listopada sprzyja refleksji i sentymentalnym powrotom.

Myślę, że każdy z nas ma takie wspomnienia z dzieciństwa, do których wraca ze szczególną nostalgią. Dla mnie są to - między kilkoma innymi - plenerowe ogniska w Beskidzie. Kilkuletnia ja, rodzice, ich znajomi, jakieś inne dzieci - dokoła ciemniejący las i szumiąca w gęstniejącym mroku rzeka (zazwyczaj Wisłok). Księżyc i gwiazdy - mrugające źródła światła w nieprzeniknionej czerni. Mrok, wilgoć i chłód rozpraszane przez ogień. Gitara i śpiew. Chrupiący chleb pachnący dymem i jabłka pieczone w żarze...

Żaden grill na tarasie, werandzie, czy nawet w ogródku nie jest w stanie zastąpić takich chwil.

Wiedziona po trosze tęsknotą, mającą swoje źródła we wczesnym dzieciństwie, po części zaś pragnieniem doświadczenia w górach czegoś nowego, zmotywowałam w ubiegłym roku kilkoro znajomych na wieczorny, "zogniskowany" wypad na Ćwilin. Udało mi się nawet wtedy w miarę na bieżąco zdać relację z tego wydarzenia.

Nie udało mi się jednak wspomnieć, że wyjazdy tego typu były później kontynuowane i - żywię taką nadzieję - staną się małą jesienną tradycją w kolejnych latach. Inspirowana bardzo pozytywnymi doświadczeniami z wycieczki na Ćwilin postanowiłam po raz drugi skrzyknąć towarzystwo na jesienne tym razem ognisko w górach. Celem naszej wędrówki został Łopień. Lekkiej pikanterii całemu przedsięwzięciu dodawał fakt, że nikt z jego uczestników nie był wcześniej na tym szczycie. Intuicja podpowiadała mi jednak, że warto spróbować. Chwała intuicji! :)

Było wyjątkowo ciepłe, słoneczne popołudnie, kiedy 20 października 2012 ruszyliśmy na Łopień zielonym szlakiem z Dobrej koło Limanowej.


Powitały nas jesienne, zaorane pola...


... i skąpane w promieniach popołudniowego słońca drzewa.


W lesie robiło się już trochę ciemno, co nie zmienia faktu, że jesienny zawrót głowy towarzyszył nam przez całą drogę...


 ... na płaski i rozległy szczyt Łopienia - Halę Jaworze. Żałowaliśmy tylko trochę, że nie udało nam się dotrzeć tam odrobinę wcześniej, kiedy cała górna granica lasu była oświetlona promieniami zachodzącego słońca.


Przed wyjazdem naczytałam się trochę o malowniczych widokach ze szczytu Łopienia, dlatego nie dziwiła mnie panorama, która rozciągała się z Hali Jaworze w kierunku północno-wschodnim.


 Ze spokojem przyjęłam też prześwitujący między czubkami drzew szczyt Mogielicy.

 

Jak to ja - poczułam lekki dreszcz na widok słońca, znikającego za południowo-zachodnim skrajem grani.


 Rozglądając się uważniej w kierunku zachodnim, wypatrzyłam jeszcze Śnieżnicę...


Wciąż jednak zastanawiałam się, czy to aby wszystko, co Łopień ma nam do zaoferowania. Owo zastanawianie stało się nawet bardziej intensywne, kiedy wąską ścieżką prowadzącą w kierunku zachodnim zaczęliśmy delikatnie schodzić ze szczytu...

Otóż nie  - znów moja intuicja okazała się niezwykle trafna :) - to nie było wszystko. Przed nami skrywał się jeszcze tzw. Widny Zrąbek. Oczywiście nie miałam wtedy pojęcia, że to miejsce ma swoją specjalną nazwę. Wystarczył mi fakt, że było specjalne samo w sobie.

Kiedy minęliśmy granicę lasu, naszym oczom ukazał się taki oto widok na Ćwilin. Przyznaję, że zdjęcie nie oddaje tego, czego w owym miejscu doświadczyły nasze oczy ;) Ze względu na strome zbocza i wąską dolinę oddzielającą oba szczyty, Ćwilin wydaje się monumentalny, a jednocześnie odnosi się wrażenie, że jest tuż, tuż - na wyciągnięcie ręki.


Oczywiście nie był to koniec niespodzianek. Od strony południowej na horyzoncie rozciągała się panorama praktycznie całej grani Tatr...


... w dolinie, u naszych stóp, widoczny był Jurków...


... a sam Widny Zrąbek - skąpany w promieniach słońca...


 ... które powoli chowało się za zboczem Babiej Góry.


Zanim na dobre zapadł zmrok, udało mi się jeszcze uwiecznić w kadrze kilka przyrodniczych, jesiennych osobliwości. 


Później było już tylko ognisko i pochłanianie całej masy smakowitości, wśród których prym wiodły pieczone banany z gorzką czekoladą (na zdjęciu w sreberkach, ułożone w gorącym popiele wokół ogniska - czekoladę dodaje się po upieczeniu, wtykając 2-3 połamane kostki w naciętą wzdłuż bananową skórkę).

Pod uginającymi się pod ciężarem kiełbasek patykami widać kawałek oświetlonej drogi krajowej nr 28 między Mszaną Dolną a Limanową...


... który w zbliżeniu wygląda tak ;)


A tak nocą wygląda masyw Ćwilina i Jurków oświetlony przez księżyc.


Delektując się pięknym wieczorem, siedzieliśmy wtedy przy ognisku do późnych godzin nocnych ;) 


Ubiegłoroczny wyjazd na Łopień - co zapewne Was nie zdziwi - bardzo pozytywnie zapisał się w mojej pamięci. Kiedy zatem okazało się, że tegoroczna jesień nie odbiega urokiem od swej poprzedniczki, postanowiłam po raz kolejny przeprowadzić wśród znajomych powszechną mobilizację i zorganizować ognisko na Łopieniu. A wszystko prawie dokładnie rok później - 12 października 2013.

Ze składu poprzedniej ekipy nie powtórzył się nikt - poza mną ;) Wyruszyliśmy także inną trasą, z Przełęczy Marszałka Rydza-Śmigłego. Samej przełęczy dziwnym zbiegiem okoliczności nie uwieczniłam na zdjęciu - być może dlatego, że kiedy tam dojechałyśmy, okolica była w całości opanowana przez wycieczkę gimnazjalistów, na tyle liczną, że do jej spakowania potrzebne były cztery autobusy. Szybciutko zatem udałyśmy się w las...


... szerokim leśnym duktem.


Skupienie się na urokach okolicy sprawiło, że szybko zgubiłyśmy zielony szlak.


Nie przeszkodziło nam to jednak w dotarciu na szczyt, na Halę Jaworze, choć podeszłyśmy doń od innej strony niż zakładałyśmy wcześniej.

Uwaga praktyczna: spotkani po drodze turyści powiedzieli nam, że szlak wiedzie wąską i kawałkami stromą ścieżką, podczas gdy przejście "główną drogą" jest szybsze i łągodniejsze. Aby dostać się na szczyt, należy tylko skręcić z tej drogi w lewo obok kapliczki - tak też zrobiłyśmy. Niestety nie mam na zdjęciu owej kapliczki, na pocieszenie dodam jednak, że jest tam jedna jedyna i trudno jej nie zauważyć.


Hala Jaworze powitała nas cudnymi jesiennymi kolorami...


... i promieniami zachodzącego słońca.


Widny Zrąbek, wbrew wcześniejszym obawom, okazał się absolutnie niezaludniony i cierpliwie czekał na nasze przybycie...


... podobnie jak w ubiegłym roku mieniąc się ciepłymi barwami jesieni (próbowałam zrobić dokładnie takie samo ujęcie jak rok wcześniej - wyszło?)


I tak samo jak rok wcześniej słońce zachodziło nad Ćwilinem...


... niestety jednak widoczność była dużo słabsza, a szczyty Tatr skryły się za chmurami.


Na pocieszenie, tuż przed zachodem słońca widoczność poprawiła się na tyle, że za Luboniem Wielkim (na drugim planie) bez trudu można było rozpoznać kontur Babiej Góry (na planie trzecim).


I samo słońce zdecydowało się tuż przed zachodem wyjrzeć na chwilę zza chmur.


Nasze ognisko, choć skończyło się nieco szybciej, było równie udane jak rok wcześniej. Nie obeszło się także bez tradycyjnego lokalnego dania, czyli bananów w czekoladą ;)

 

Tym razem, zamiast flory o zachodzie, fotografowałam co dziwniejsze gatunki fauny, które - prawie jak robaczki świętojańskie - świeciły po zmroku ;)


Na koniec jeszcze tylko ostatni rzut oka na Jurków...


... i nie pozostało nic innego, jak tylko wracać do domu.



PS. Zastanawiam się, czy przydługie historie nie usypiają zanadto Waszej czujności. Dlatego, w ramach stymulowania Waszego intelektualnego potencjału, postanowiłam rozpisać mały konkurs - oczywiście tematyczny, wpisujący się w ideę łamigłówek typu "znajdź dziesięć różnic".
W tym wypadku wystarczy tylko jedna różnica ;)
Przewiduje się narody-niespodzianki ;)

Lopień, Widny Zrąbek, A.D. 2012
Lopień, Widny Zrąbek, A.D. 2013

5 komentarzy:

  1. I troszkę inna perspektywa :) To miło, że moje połajanki na Ciebie wpływają i wreszcie odkurzyłaś bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mario, trafiła Pani w sedno :) Tzn. w praktyce ognisko jest, tylko że o kilka metrów przesunięte, a zatem na zdjęciu wygląda jakby go nie było...

    I teraz mam problem: myślałam, że zwycięzcy konkursu zaproponuję wyjście na kawę - w Krakowie lub w Krośnie. Nie spodziewałam się szerszego zainteresowania konkursem ;) Teraz wypada mi coś wymyślić naprędce, niestety pomysłów brak. Kawa zawsze w odwodzie pozostaje :) Zapraszam serdecznie, wszakże z Pogórza Przemyskiego i tu, i tu nie tak daleko ;)

    Aniu, ach to Twoje czujne oko fotografa... widzi coś, czego nawet autor zdjęcia nie dostrzega ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. Basiu, miło mi, że taka wspaniała wyprawa i pogodny dzień, zdarzyły się w dniu moich imienin. Bardzo ciekawy fotoreportaż i, jak zawsze,
    przyjazne ciepłe "słowo" :)
    c. Irena

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj ja niedobra, jak mogłam nie pamiętać o Twoich imieninach? :( Wszystkiego najlepszego - spóźnione karygodnie, ale gorące i serdeczne życzenia :)

      Usuń