niedziela, 17 maja 2015

Krooo... qs qs qs qs

Jak się woła na krokusy? Oczywiście po to, aby je zmotywować do wyjścia? Pomysłów było kilka, ale raczej żaden z nich nie okazał się skuteczny, bowiem moja - znana i lubiana - ekipa turystyczna, która wybrała się na krokusowe łowy w po-łowie (!) kwietnia, zamiast połaci fioletu zastała na Turbaczu zwały bieli ;> A przecież w ubiegłym roku były już w marcu...

Cóż, przynajmniej nie musiałam aż tak bardzo żałować, że mnie na tym Turbaczu nie było ;) Kierując się najświeższymi doniesieniami z tatrzańskich szlaków postanowiłam za to zweryfikować liczebność krokusów w Dolinie Chochołowskiej niespełna dwa tygodnie później. Wzięłam filetowych złośliwców z zaskoczenia i wybrałam się do nich w czwartek, 23 kwietnia.

Jak to zazwyczaj bywa, kiedy jedzie się samemu, pięć razy przemyślałam czy aby na pewno jest to dobry pomysł... Zanim dotarłam na Siwą Polanę było już zatem dobrze po południu. Zważywszy na porę dnia i tygodnia, byłam szczerze zaskoczona liczbą amatorów fioletowego szaleństwa.

No ale nie na amatorach fioletowego szaleństwa chciałam się skupić, tylko na fioletowym szaleństwie sensu stricto. A jako że maj to dobry miesiąc na sypanie kwiatków, postanowiłam sypnąć Wam trochę zaległych, fioletowych zdjęć :)

Miłego oglądania!


































I tak oto filetowy zawrót głowy dobiegł końca :)