środa, 25 grudnia 2013

Gaudete!

Niech światło betlejemskiej nocy opromieni Waszą codzienność,
szarość codziennych spraw, ciemność problemów i smutków.

Niech betlejemska gwiazda jaśnieje na Waszych drogach,
zwłaszcza tam, gdzie wydaje się, że nie ma już nadziei.

Niech nigdy nie zabraknie Wam wiary i ufności w to,
że Bóg na moc wkroczyć w Wasze codzienne życie
w najbardziej niespodziewany i niekonwencjonalny sposób,
tak jak stało się to udziałem Maryi i Józefa.

Niechaj nigdy nie opuszcza Was świadomość, że Bóg,
który przychodzi dziś w nowonarodzonym Chrystusie,
potrzebuje Was i pragnie Waszej miłości.

A nade wszystko - gaudete!
:)


Gaudete, gaudete! Christus est natus.
 Ex Maria virgine, gaudete!

wtorek, 19 listopada 2013

Listopadanka

(...) jeszcze ciepłym oddechem listopad nas mami,
lecz wiesz, że jesień nadchodzi...

Chyba nie można lepiej oddać słowami dzisiejszego dnia.
Słonecznie, lekki wiatr... 15 stopni w cieniu! :)
Nastrojowo, cudnie...

To teraz posłuchajcie :)




A skoro "Listopadanka", to muszą być liście, prawda?

Seria z liściem








(...) powoli za piecem rozejrzeć się trzeba.
To znak, że przyszła jesień.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Zaduszki na Wołtuszowej

I pomyśleć, że tylko jeden telefon dzielił mnie od wyjazdu na Wołtuszową kilka dni temu, dokładnie w Zaduszki, 2 listopada. Telefon, który - dodam - kusiło mnie wykonać, ale jakoś to sobie "zracjonalizowałam": a że niby pogoda nie taka, bo pochmurno i wieje, a że to już za późno, bo dzień po zmianie czasu taki krótki, a w końcu, że są inne sprawy, dla których warto posiedzieć w domu zamiast włóczyć się na niepewne i wrócić przewianym i przemokniętym...

Czy moje obawy były uzasadnione, tego nie wiem - ponieważ nie sprawdziłam. Wiem jedno: jeśli kiedyś przyjdzie Wam do głowy dobry pomysł i coś zacznie Was kusić, by go sobie "zracjonalizować" wpierw... dobrze to sobie przemyślcie ;P Być może z nadmiaru racjonalnych rozważań ucieka Wam właśnie sprzed nosa coś ciekawego i inspirującego...

Koniec końców nie pozostało mi nic innego, jak tylko wrócić do zdjęć z Wołtuszowej, zrobionych dokładnie dwa lata wcześniej, kiedy to wybrałyśmy się tam z A. w nostalgicznym, zaduszkowym nastroju...


Wołtuszowa, Zaduszki 2011

Najpierw drogą przez las...


... jesienny las...


... udeptując dywan z liści...


... mijając po drodze rozległą polanę...


... i kilka mniejszych, leśnych prześwitów.


Tam, gdzie zachodzące słońce oświetlało ścianę lasu, wybuchała cudna feeria jesiennych barw.


Także i w cieniu lasu, niemalże pod naszymi nogami, można było dojrzeć przyrodnicze ciekawostki.


W końcu dotarłyśmy do celu naszej wędrówki - jakże dwuznacznie mi się napisało...! - zwiedzanie Wołtuszowej zaczynając od miejsca, w którym zachowały się pozostałości dawnego łemkowskiego cmentarza...


... miejsca, w którym zachowane ślady łemkowskiej przeszłości przenikają się ze współczesnymi dowodami pamięci o niegdysiejszych mieszkańcach tych stron...


... a także z całkiem funkcjonalną infrastrukturą turystyczną ;)



To, co na Wołtuszowej najpiękniejsze, to bez wątpienia widoki z rozległej polany, rozciągającej się nad nieistniejącą dziś wsią. A dzień był absolutnie fenomenalny jeśli chodzi o fotografowanie - lekka mgiełka podkreślała cudowne jesienne barwy: czysty impresjonizm w obiektywie :)


Seria Krajobraz z mgiełką







Seria Samotne drzewa


 




Seria Spóźnieni kochankowie





Seria Natura i człowiek 



 W końcu i na ostatnich wędrowców nadszedł czas by udali się w drogę powrotną do domu...


Jeszcze tylko światełko pamięci dla tych, których już między nami nie ma...


... i mocne postanowienie, żeby wrócić tu ponownie.

czwartek, 31 października 2013

Dwa ognie

Dziś znów będzie dużo zdjęć. Ośmielę się wysunąć przypuszczenie, że ostatnio zdjęcia wychodzą mi lepiej niż cokolwiek innego. Nie żebym w materii fotografii popadała w jakiś przesadny samozachwyt... Po prostu, oceniając obiektywnie, kiedy cała reszta jest pogrążona w kryzysie i dylematach, zdjęcia jednak w miarę, w miarę - wychodzą. Tak mi się przynajmniej wydaje...

Ale zanim zdjęcia, wpierw mała refleksja i sentymentalny powrót do czasów dzieciństwa - wszak początek listopada sprzyja refleksji i sentymentalnym powrotom.

Myślę, że każdy z nas ma takie wspomnienia z dzieciństwa, do których wraca ze szczególną nostalgią. Dla mnie są to - między kilkoma innymi - plenerowe ogniska w Beskidzie. Kilkuletnia ja, rodzice, ich znajomi, jakieś inne dzieci - dokoła ciemniejący las i szumiąca w gęstniejącym mroku rzeka (zazwyczaj Wisłok). Księżyc i gwiazdy - mrugające źródła światła w nieprzeniknionej czerni. Mrok, wilgoć i chłód rozpraszane przez ogień. Gitara i śpiew. Chrupiący chleb pachnący dymem i jabłka pieczone w żarze...

Żaden grill na tarasie, werandzie, czy nawet w ogródku nie jest w stanie zastąpić takich chwil.

Wiedziona po trosze tęsknotą, mającą swoje źródła we wczesnym dzieciństwie, po części zaś pragnieniem doświadczenia w górach czegoś nowego, zmotywowałam w ubiegłym roku kilkoro znajomych na wieczorny, "zogniskowany" wypad na Ćwilin. Udało mi się nawet wtedy w miarę na bieżąco zdać relację z tego wydarzenia.

Nie udało mi się jednak wspomnieć, że wyjazdy tego typu były później kontynuowane i - żywię taką nadzieję - staną się małą jesienną tradycją w kolejnych latach. Inspirowana bardzo pozytywnymi doświadczeniami z wycieczki na Ćwilin postanowiłam po raz drugi skrzyknąć towarzystwo na jesienne tym razem ognisko w górach. Celem naszej wędrówki został Łopień. Lekkiej pikanterii całemu przedsięwzięciu dodawał fakt, że nikt z jego uczestników nie był wcześniej na tym szczycie. Intuicja podpowiadała mi jednak, że warto spróbować. Chwała intuicji! :)

Było wyjątkowo ciepłe, słoneczne popołudnie, kiedy 20 października 2012 ruszyliśmy na Łopień zielonym szlakiem z Dobrej koło Limanowej.


Powitały nas jesienne, zaorane pola...


... i skąpane w promieniach popołudniowego słońca drzewa.


W lesie robiło się już trochę ciemno, co nie zmienia faktu, że jesienny zawrót głowy towarzyszył nam przez całą drogę...


 ... na płaski i rozległy szczyt Łopienia - Halę Jaworze. Żałowaliśmy tylko trochę, że nie udało nam się dotrzeć tam odrobinę wcześniej, kiedy cała górna granica lasu była oświetlona promieniami zachodzącego słońca.


Przed wyjazdem naczytałam się trochę o malowniczych widokach ze szczytu Łopienia, dlatego nie dziwiła mnie panorama, która rozciągała się z Hali Jaworze w kierunku północno-wschodnim.


 Ze spokojem przyjęłam też prześwitujący między czubkami drzew szczyt Mogielicy.

 

Jak to ja - poczułam lekki dreszcz na widok słońca, znikającego za południowo-zachodnim skrajem grani.


 Rozglądając się uważniej w kierunku zachodnim, wypatrzyłam jeszcze Śnieżnicę...


Wciąż jednak zastanawiałam się, czy to aby wszystko, co Łopień ma nam do zaoferowania. Owo zastanawianie stało się nawet bardziej intensywne, kiedy wąską ścieżką prowadzącą w kierunku zachodnim zaczęliśmy delikatnie schodzić ze szczytu...

Otóż nie  - znów moja intuicja okazała się niezwykle trafna :) - to nie było wszystko. Przed nami skrywał się jeszcze tzw. Widny Zrąbek. Oczywiście nie miałam wtedy pojęcia, że to miejsce ma swoją specjalną nazwę. Wystarczył mi fakt, że było specjalne samo w sobie.

Kiedy minęliśmy granicę lasu, naszym oczom ukazał się taki oto widok na Ćwilin. Przyznaję, że zdjęcie nie oddaje tego, czego w owym miejscu doświadczyły nasze oczy ;) Ze względu na strome zbocza i wąską dolinę oddzielającą oba szczyty, Ćwilin wydaje się monumentalny, a jednocześnie odnosi się wrażenie, że jest tuż, tuż - na wyciągnięcie ręki.


Oczywiście nie był to koniec niespodzianek. Od strony południowej na horyzoncie rozciągała się panorama praktycznie całej grani Tatr...


... w dolinie, u naszych stóp, widoczny był Jurków...


... a sam Widny Zrąbek - skąpany w promieniach słońca...


 ... które powoli chowało się za zboczem Babiej Góry.


Zanim na dobre zapadł zmrok, udało mi się jeszcze uwiecznić w kadrze kilka przyrodniczych, jesiennych osobliwości. 


Później było już tylko ognisko i pochłanianie całej masy smakowitości, wśród których prym wiodły pieczone banany z gorzką czekoladą (na zdjęciu w sreberkach, ułożone w gorącym popiele wokół ogniska - czekoladę dodaje się po upieczeniu, wtykając 2-3 połamane kostki w naciętą wzdłuż bananową skórkę).

Pod uginającymi się pod ciężarem kiełbasek patykami widać kawałek oświetlonej drogi krajowej nr 28 między Mszaną Dolną a Limanową...


... który w zbliżeniu wygląda tak ;)


A tak nocą wygląda masyw Ćwilina i Jurków oświetlony przez księżyc.


Delektując się pięknym wieczorem, siedzieliśmy wtedy przy ognisku do późnych godzin nocnych ;) 


Ubiegłoroczny wyjazd na Łopień - co zapewne Was nie zdziwi - bardzo pozytywnie zapisał się w mojej pamięci. Kiedy zatem okazało się, że tegoroczna jesień nie odbiega urokiem od swej poprzedniczki, postanowiłam po raz kolejny przeprowadzić wśród znajomych powszechną mobilizację i zorganizować ognisko na Łopieniu. A wszystko prawie dokładnie rok później - 12 października 2013.

Ze składu poprzedniej ekipy nie powtórzył się nikt - poza mną ;) Wyruszyliśmy także inną trasą, z Przełęczy Marszałka Rydza-Śmigłego. Samej przełęczy dziwnym zbiegiem okoliczności nie uwieczniłam na zdjęciu - być może dlatego, że kiedy tam dojechałyśmy, okolica była w całości opanowana przez wycieczkę gimnazjalistów, na tyle liczną, że do jej spakowania potrzebne były cztery autobusy. Szybciutko zatem udałyśmy się w las...


... szerokim leśnym duktem.


Skupienie się na urokach okolicy sprawiło, że szybko zgubiłyśmy zielony szlak.


Nie przeszkodziło nam to jednak w dotarciu na szczyt, na Halę Jaworze, choć podeszłyśmy doń od innej strony niż zakładałyśmy wcześniej.

Uwaga praktyczna: spotkani po drodze turyści powiedzieli nam, że szlak wiedzie wąską i kawałkami stromą ścieżką, podczas gdy przejście "główną drogą" jest szybsze i łągodniejsze. Aby dostać się na szczyt, należy tylko skręcić z tej drogi w lewo obok kapliczki - tak też zrobiłyśmy. Niestety nie mam na zdjęciu owej kapliczki, na pocieszenie dodam jednak, że jest tam jedna jedyna i trudno jej nie zauważyć.


Hala Jaworze powitała nas cudnymi jesiennymi kolorami...


... i promieniami zachodzącego słońca.


Widny Zrąbek, wbrew wcześniejszym obawom, okazał się absolutnie niezaludniony i cierpliwie czekał na nasze przybycie...


... podobnie jak w ubiegłym roku mieniąc się ciepłymi barwami jesieni (próbowałam zrobić dokładnie takie samo ujęcie jak rok wcześniej - wyszło?)


I tak samo jak rok wcześniej słońce zachodziło nad Ćwilinem...


... niestety jednak widoczność była dużo słabsza, a szczyty Tatr skryły się za chmurami.


Na pocieszenie, tuż przed zachodem słońca widoczność poprawiła się na tyle, że za Luboniem Wielkim (na drugim planie) bez trudu można było rozpoznać kontur Babiej Góry (na planie trzecim).


I samo słońce zdecydowało się tuż przed zachodem wyjrzeć na chwilę zza chmur.


Nasze ognisko, choć skończyło się nieco szybciej, było równie udane jak rok wcześniej. Nie obeszło się także bez tradycyjnego lokalnego dania, czyli bananów w czekoladą ;)

 

Tym razem, zamiast flory o zachodzie, fotografowałam co dziwniejsze gatunki fauny, które - prawie jak robaczki świętojańskie - świeciły po zmroku ;)


Na koniec jeszcze tylko ostatni rzut oka na Jurków...


... i nie pozostało nic innego, jak tylko wracać do domu.



PS. Zastanawiam się, czy przydługie historie nie usypiają zanadto Waszej czujności. Dlatego, w ramach stymulowania Waszego intelektualnego potencjału, postanowiłam rozpisać mały konkurs - oczywiście tematyczny, wpisujący się w ideę łamigłówek typu "znajdź dziesięć różnic".
W tym wypadku wystarczy tylko jedna różnica ;)
Przewiduje się narody-niespodzianki ;)

Lopień, Widny Zrąbek, A.D. 2012
Lopień, Widny Zrąbek, A.D. 2013